Placuszki z jabłkami
Jon zajadał placki z jabłkami i krwawą kiszkę, kiedy tuż obok niego opadł na ławkę Samwell Tarly. — Wzywają mnie do septu — wyznał Sam podekscytowanym szeptem. — Zabierają mnie. Będę bratem, tak jak wy wszyscy. Dasz wiarę?
GRA O TRON
Przepis na 24 placuszki
Czas przygotowania: 20 minut
Wyrastanie ciasta: 1½ godziny
Smażenie: 30 minut
Te smażone, puchate smakołyki, z których wyewoluowały dzisiejsze pączki, są miękkie, odrobinę gumowate i wypełnione pysznym, gorącym, orzechowo-jabłkowym nadzieniem. Po niemiecku nazywają się krapfen.

Jak zrobić postne pączki z orzechami w całości. Weź jabłek, ile trzeba, i pokrój na kawałki wzdłuż ogryzka. Usmaż je dobrze z odrobiną miodu. Dodaj przypraw, nałóż na placki, które przygotowałeś na pączki, i upiecz. Nie przesól!

Ein Buch von Guter Spise, 1350


1¼ szklanki mleka
2¼ łyżeczki suszonych drożdży
roztrzepane żółtka z 2 jajek
3–4 szklanki nieprzesianej mąki
4 średnie jabłka, obrane,
wydrążone i pokrojone w kostkę
4 łyżki miodu
4 łyżki (¼ kostki) miękkiego masła
1 łyżka mielonego cynamonu
½ szklanki posiekanych orzechów
— pasują orzechy włoskie, pekanowe, piniowe, a także kasztany jadalne
1 łyżka Poudre Forte (s. 16)
szczypta soli
olej do smażenia
cukier puder do posypania (opcjonalnie)

Rozgrzej odrobinę mleka, wsyp drożdże. Odczekaj 5 minut, aż się spienią. Dodaj roztrzepane żółtka, 3 szklanki mąki, sól i masło. Wymieszaj dokładnie, aby uzyskać jednolitą miękką masę, nieprzylegającą do ścian miski. W razie potrzeby dodaj więcej mąki.

Posyp mąką blat lub deskę. Zagniataj ciasto przez kilka minut, na przemian naciskając mocno podstawą dłoni i zbierając ciasto w kulkę. W trakcie wyrabiania możesz dosypać mąki, jeśli to konieczne. Na ok. godzinę odstaw ciasto pod czystą ścierką do wyrośnięcia.

W tym czasie wymieszaj w średnim rondlu jabłka, miód, przyprawy i orzechy. Podgrzewaj na niewielkim ogniu, żeby miód całkowicie się wchłonął. Odstaw do przestygnięcia.

Na blacie posypanym mąką rozwałkuj ciasto na placek o grubości ok. ½ cm. Podziel je na dwie części, jeśli brakuje ci miejsca. Za pomocą okrągłej formy o średnicy 5 cm wykrój z ciasta krążki. Pozostałe skrawki ponownie zagnieć, rozwałkuj i wykrój z nich krążki, dopóki ciasto się nie skończy.

Pędzlem lub palcami zwilż brzegi każdego krążka wodą. Na połowie z nich połóż łyżeczkę nadzienia, przykryj drugim krążkiem. Ściśnij razem krawędzie i pozwól ciastu wyrastać przez kolejne 20 minut.

Wlej na patelnię 2,5 cm warstwę oleju i rozgrzej na dość dużym ogniu. Za pomocą łyżki cedzakowej delikatnie zanurz każdy placuszek w gorącym tłuszczu. Smaż, dopóki ciasto nie zarumieni się z obu stron (ok. 4 minut). Po usmażeniu odsącz placuszki z oleju na papierowym ręczniku. Jeśli masz ochotę, posyp cukrem pudrem.




Przepis pochodzi z książki Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer Uczta lodu i ognia, w tłumaczeniu Łukasza Małeckiego, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego 7 listopada.
Kurczak w miodzie
— Znowu głodny? — spytał. Na środku stołu leżała jeszcze połowa kurczaka w miodzie. Jon wyciągnął rękę, żeby oderwać nogę, ale w ostatniej chwili nadział na nóż całą połowę i opuścił ją na podłogę. Duch rzucił się na mięso łapczywie, nie wydając najmniejszego odgłosu.
GRA O TRON
Przepis na 3–4 porcje
Czas przygotowania: 15 minut
Sos: 30 minut * Pieczenie: 1–1½ godziny
Można podawać z chrupiącym białym chlebem (s. 35),
współczesną rzepą w maśle (s. 80)
i miodem pitnym
Danie o zdecydowanie północnym charakterze. Jabłka, ocet, miód i suszone owoce przywołują wspomnienia mroźnych wieczorów spędzonych w cieple wielkich sal Winterfell. Gęsty sos rozpływa się kusząco na gorącym kurczaku. Nasiąkają nim też suszone owoce, które tryskają smakiem, gdy już zaszczycą talerz swoją obecnością.

1 cały kurczak (2½–3 kg)
2 łyżki roztopionego masła
1 szklanka octu jabłkowego
⅔ szklanki miodu
1–2 łyżeczki mięty suszonej
lub świeżej, drobno posiekanej
sól
½ szklanki ciemnych lub
jasnych rodzynków,
suszonych wiśni, suszonej
żurawiny itp.
1 łyżka masła

Rozgrzej piekarnik do temperatury 230°C.
Osusz kurczaka ręcznikami papierowymi, a następnie natrzyj go roztopionym masłem i posyp solą. Dzięki temu skórka stanie się chrupiąca i pyszna. Piecz przez godzinę albo do chwili, kiedy z nakłutego ostrym nożem udka wypłynie przezroczysty sok. Pierś powinna zmienić kolor z różowego na biały.

Podczas gdy kurczak się piecze, wymieszaj w rondlu wszystkie pozostałe składniki i gotuj na małym ogniu ok. 30 minut, aż suszone owoce napęcznieją, a sos zmniejszy objętość mniej więcej o połowę. Gdy tylko kurczak będzie gotowy, polej go od razu połową sosu, a resztę podaj osobno.




Przepis pochodzi z książki Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer Uczta lodu i ognia, w tłumaczeniu Łukasza Małeckiego, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego 7 listopada.
Grillowane brzoskwinie
w miodzie
Gdy służąca przyniosła jej kolację, (Sansa) omal jej nie pocałowała. Dostała gorący chleb i świeżo ubite masło, gęsty wołowy rosół, kapłona z marchewką oraz brzoskwinie w miodzie. Nawet jedzenie wydaje się teraz słodsze - pomyślała.
STARCIE KRÓLÓW
Przepis na 8 porcji
Czas przygotowania: 5 minut
Grillowanie: 8–10 minut
Miodowa polewa: 30 minut

Można podawać ze współczesną zupą fasolową z boczkiem (s. 43),
pasztetem w cieście z wołowiną i boczkiem (s. 81) oraz białym winem
Wyjątkowy pomysł na brzoskwinie. Proces grillowania wydobywa z nich całą esencję smaku, dzięki czemu przypominają nadzienie w cieście. Miód przyprawiony tymiankiem wynosi słodycz i złożoność tego dania na wyższy poziom. Będziecie się rozkoszować każdym jego kęsem. Możecie rozważyć dodanie łyżki crème fraîche albo lodów waniliowych, żeby naprawdę dopełnić jego smaku.

3 łyżki miodu
2 łyżki soku z cytryny
3 gałązki świeżego tymianku
plus odrobina do udekorowania
4 twarde, dojrzałe brzoskwinie,
przecięte na pół, bez pestek
1 łyżka oleju roślinnego
serek mascarpone,
crème fraîche (gęsta, niezbyt kwaśna śmietana)
lub lody waniliowe
posiekane orzechy do udekorowania (opcjonalnie)

W niewielkim garnku wymieszaj miód i sok cytrynowy. Dodaj gałązki świeżego tymianku i gotuj na małym ogniu przez 3 minuty, cały czas mieszając. Zdejmij garnek z ognia, przykryj go i odstaw 15–20 minut. Po upływie tego czasu wyrzuć tymianek i przecedź sos, jeśli okaże się to konieczne. Można podawać go na zimno lub ponownie podgrzać, gdy brzoskwinie będą gotowe.

Tuż przed podaniem deseru włóż połówki brzoskwiń do miski, skrop olejem i dobrze wymieszaj rękami, dbając, by wszystkie owoce pokryły się cienką warstwą tłuszczu. Rozgrzej patelnię do grillowania.

Ułóż brzoskwinie na gorącej patelni, przeciętą stroną w dół. Grilluj 4–5 minut, po czym przewróć na drugą stronę. Grilluj kolejne 4 minuty lub do momentu, kiedy brzoskwinie zmiękną, ale wciąż będą jędrne (ważne: nie mogą się rozpadać).

Przełóż owoce na talerze, polej sosem i zwieńcz łyżką serka mascarpone, crème fraîche lub gałką lodów waniliowych. Udekoruj posiekanymi orzechami lub gałązką tymianku.




Przepis pochodzi z książki Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer Uczta lodu i ognia, w tłumaczeniu Łukasza Małeckiego, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego 7 listopada.
Kaczka w cytrynach
Anguy zaszurał nogami.
— Tak sobie pomyśleliśmy, że moglibyśmy ją zjeść, Sharna. Z cytrynami, jeśli je masz.
— Z cytrynami? Skąd niby mam wytrzasnąć cytryny? Wydaje ci się, że jesteśmy w Dorne, ty piegowaty durniu? To skocz na dwór do drzew cytrynowych i przynieś nam korzec, a do tego trochę smacznych oliwek
i granatów.
NAWAŁNICA MIECZY. STAL I SNIEG
Przepis na 3–4 porcje
Czas przygotowania: 15 minut
Sos: 10 minut
Pieczenie: 2 godziny
Można podawać z tradycyjnymi podpłomykami z ciasta chlebowego (s. 185), średniowiecznymi herbatnikami miodowymi (s. 124) i słodką lemoniadą (s. 197)

Już sama glazura na tej kaczce jest cudowna, a nuta cytrynowa atakuje język podstępnie niczym pustynne żmije. Potem cytryna, mięso i ostra papryka toczą bój o palmę pierwszeństwa. Ostatecznie wygrywają przyprawy, a ich ostrość spływa powoli w głąb gardła. Przez krótką chwilę może się wydawać przytłaczająca, ale w końcu ustępuje, budząc apetyt na kolejny kęs.

2 cytryny
1 kaczka o wadze ok. 2 kg
½ szklanki soku z cytryny
(z 1–2 cytryn)
3 łyżki oliwy plus odrobina
do kaczki
½ łyżeczki zwykłej soli
2 łyżki miodu
1 łyżeczka mielonego chili
¼ łyżeczki białego pieprzu
sól gruboziarnista
1 kg warzyw korzeniowych,
takich jak ziemniaki,
marchewka i pory,
pokrojonych na kawałki (opcjonalnie)

Rozgrzej piekarnik do temperatury 190°C.
Wyciśnij sok z cytryn i włóż puste połówki do wypatroszonej kaczki. Wlej ½ szklanki soku z cytryny do niewielkiego rondla i rozgrzej na średnim ogniu (resztę soku zachowaj do innych potraw). Dodaj oliwę, zwykłą sól, miód i przyprawy. Gotuj na małym ogniu, aż sos zacznie zmniejszać objętość — ok. 5 minut.
Włóż kaczkę do brytfanki. Zwiąż nogi i przygnij skrzydła między udka i korpus, żeby się nie przypaliły. Natrzyj kaczkę oliwą i posyp odrobiną soli gruboziarnistej. Pędzelkiem kuchennym posmaruj glazurą kaczkę z każdej strony.
Jeśli masz ochotę, wrzuć do brytfanki warzywa — upieką się w tłuszczu z kaczki.
Piecz mięso przez ok. godzinę. Wyciągnij z piekarnika, by posmarować dodatkową warstwą glazury, i piecz przez kolejne 45 minut. Znów posmaruj glazurą i piecz 15 minut, aż kaczka będzie złotobrązowa. Już po upieczeniu jeszcze raz nasmaruj kaczkę glazurą i podawaj z warzywami, jeśli je także upiekłeś.

Uwaga kucharza: po zjedzeniu kaczki warto wrzucić korpus do garnka i ugotować z niego wywar, który świetnie sprawdzi się do przyrządzania risotta.




Przepis pochodzi z książki Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer Uczta lodu i ognia, w tłumaczeniu Łukasza Małeckiego, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego 7 listopada.
Trailer














Wstęp
Przysuńcie się bliżej. Jeszcze odrobinę. Muszę wyznać coś wstydliwego i nie chciałbym, żeby wszyscy mnie słyszeli. Jeszcze kawałeczek... o, tak. Nachylcie się, to wyszepczę Wam do ucha smutną prawdę.

Nie potrafię gotować.

Oto mój kłopotliwy sekrecik: wszystkie zdania, akapity i strony poświęcone jedzeniu w pisanych przez lata książkach i opowieściach, wszystkie ukochane drobiazgowe opisy dań zarówno pospolitych, jak i egzotycznych, wszystkie te fikcyjne uczty, od których ciekła Wam ślinka... Nigdy nie ugotowałem żadnej z tych potraw. Tworzyłem je wyłącznie ze słów — z tłustych, mięsistych rzeczowników i chrupiących czasowników, polanych sosem z przymiotników i przysłówków. Słowa — składnik, z którego zrobione są marzenia; nawet te najsmaczniejsze wolne są od tłuszczu i kalorii, nie mają też wartości odżywczych.

W pisaniu jestem dobry. W gotowaniu — nie bardzo.
No dobra: potrafię przyrządzić śniadanie, o ile pod tym pojęciem kryje się grubo krojony bekon i jajecznica zabełtana z cebulą, serem i włoskimi przyprawami. Jeżeli mam jednak ochotę na naleśniki, jajka po benedyktyńsku albo (najlepiej) śniadaniowe burrito duszone z zielonym chili, wychodzę z domu do swojej ulubionej jadłodajni (Tecolote w Santa Fe w stanie Nowy Meksyk, jeśli to kogoś interesuje). Jak wszyscy dziarscy obywatele Stanów Zjednoczonych płci męskiej, każdego lata wrzucam na grilla stos brykietów, polewam podpałką i na powstałym żarze przypalam steki, hot-dogi i hamburgery. Pod dachem... cóż, potrafię ugotować kolbę kukurydzy, zrobić warzywa na parze i (jeśli naprawdę muszę) przyrządzić obłędny klops faszerowany serem. Na tym jednak koniec. Ów klops to szczyt moich dokonań kulinarnych. Kiedy moja żona smaży stek, z wierzchu jest czarniuteńki, a w środku czerwony. Kiedy robię to ja, cały kawałek mięsa przybiera jednolity odcień niezdrowej szarości.

Na szczęście w jedzeniu jestem dużo lepszy niż w gotowaniu (o czym, niestety, dobitnie świadczy mój obwód w pasie). Jedzenie to jedna z największych przyjemności życia, a przyjemności sobie nie odmawiam. Czytanie to z kolei druga czynność, która sprawia, że żywot na tym łez padole staje się znośny. Jeśli zaś ktoś potrafi połączyć czytanie z jedzeniem...

To właśnie dlatego moje powieści są pełne przysmaków. Warto tu zaznaczyć, że trend ten nie został zapoczątkowany w Pieśni lodu i ognia. Zanim zabrałem się za pisanie Gry o tron, jakąś dekadę wcześniej brałem udział w brytyjskiej wersji sławnych warsztatów pisarskich Milford, gdzie przedstawiłem do oceny krótkie opowiadanie. Jeden z pisarzy określił je mianem „kulinarnej pornografii”. Facet był Brytyjczykiem — pochodził z kraju gotowanej wołowiny i papki z groszku. Zawsze podejrzewałem, że imperium brytyjskie powstało wskutek migracji Brytyjczyków, którzy desperacko szukali dobrego żarcia.

Prawdą jest jednak, że w swoich książkach wiele słów poświęcam opisom posiłków, którymi raczą się bohaterowie. Zapewne więcej niż gros autorów, za co często krytykują mnie ci czytelnicy i recenzenci, którzy lubią dynamiczną fabułę. „Czy naprawdę potrzebujemy tak szczegółowych opisów jedzenia?”, pytają. „Jakie ma znaczenie, ile dań podano, czy kapłony były upieczone na chrupko i w jakim sosie dusił się dzik?” Bez względu na to, czy chodzi o bankiet weselny z menu złożonym z siedemdziesięciu siedmiu dań, czy o kilku rzezimieszków, którzy przy ognisku dzielą się soloną wołowiną i jabłkami, ci ludzie nie chcą słyszeć o jedzeniu — chyba że pozwala ono przyspieszyć akcję. Założę się, że stukając w klawiatury, wpychają w siebie żarcie z fast-foodów.

Mam nieco inne spojrzenie na te sprawy. Piszę, bo chcę opowiedzieć pewną historię, a opowiadanie to nie to samo co „przyspieszanie akcji”. Gdyby liczyła się wyłącznie akcja, nie musielibyśmy czytać książek — wystarczyłyby nam streszczenia. Tylko że przy okazji umknęłoby nam... hmmm, właściwie wszystko.

Dla mnie liczy się przebyta droga, a nie tempo dotarcia do celu. Kiedy czytam, to — jak w podróży — chcę widzieć krajobrazy, czuć zapachy kwiatów i, owszem, smakować jedzenie. Moim celem jako pisarza zawsze było stworzenie wciągającego, namacalnego świata. Kiedy czytelnik odkłada książkę, powinien pamiętać wszystkie wydarzenia, tak jakby sam w nich uczestniczył. Żeby to osiągnąć, muszę się posługiwać szczegółami przemawiającymi do zmysłów.

Obrazy, dźwięki, zapachy... To właśnie dzięki nim sceny z książek ożywają. Bitwa, sypialnia czy stół bankietowy — bez względu na otoczenie techniki są identyczne. Oto powód, dla którego tak wiele czasu i wysiłku poświęcam opisom dań. Wszystko jest ważne: sposób przyrządzenia, wygląd, aromat i smak. Te detale budują grunt pod scenę, nadają jej fakturę, sprawiają, że staje się żywa, emocjonalna i niezapomniana. Wrażenia zmysłowe dotykają nas znacznie głębiej i na bardziej pierwotnym poziomie, niż dyskurs intelektualny kiedykolwiek będzie w stanie.

Zresztą opisy dań służą czemuś jeszcze. Na atrakcyjność gatunku epic fantasy składa się między innymi kreacja świata, a przecież jedzenie jest jego częścią. Można się wiele nauczyć o kulturze przeróżnych zakątków na podstawie tego, co jedzą (albo czego nie jedzą) ich mieszkańcy. Wszystko, co musicie wiedzieć o hobbitach, można wyczytać ze słów „smaczny, chrupiący bekon” i „drugie śniadanie”. Jeśli zaś chodzi o orków... Nie wygląda na to, żeby w najbliższej przyszłości ktoś zabrał się za pisanie Orkowej książki kucharskiej.

Identyczne zasady odnoszą się zarówno do jednostek, jak i całych społeczności. Z tych „mimo-wszystko-nie-całkiem-bezsensownych” scen kulinarnych można się wiele dowiedzieć o moich bohaterach. A czasami naprawdę pomagają one posunąć akcję naprzód.

Tak czy inaczej wspomniane powody są tylko... przystawkami. Główne danie — najważniejszy czynnik, który skłania mnie do wplatania wielu biesiad do moich książek — to po prostu owe biesiady. Lubię pisać o jedzeniu, a moi czytelnicy (a w każdym razie większość z nich) najwyraźniej lubią o nim czytać. Sądząc po liczbie fanów, którzy wyznają w listach, że od moich uczt robią się głodni, najwyraźniej idzie mi to całkiem nieźle.

W przeciwieństwie do świata Westeros czy autentycznego średniowiecza, przeżywamy obecnie złoty wiek, jeśli chodzi o jedzenie. Niczym w krainie mlekiem i miodem płynącej, mamy dostęp do wszelkiego rodzaju składników o każdej porze roku. Nawet najbardziej egzotyczne przyprawy można dostać w spożywczym na rogu, a ich cena nie zmusza nas do oddania zamku w zastaw. Co więcej, ci, którzy uwielbiają jeść, lecz nie potrafią gotować, mogą korzystać z usług ludzi, którzy chętnie zrobią to za nich.

A zatem — Sariann i Chelsea, droga wolna.
Po tak długim czasie nie potrafię sobie już przypomnieć, kto pierwszy zaproponował, żebyśmy wydali książkę kucharską z przepisami z moich powieści. Wydaje mi się, że było to niedługo po ukazaniu się Gry o tron w 1996 roku. Przez kolejne lata dziesiątki moich czytelników podsuwały mi ten sam pomysł. Część z nich traktowała to raczej jako dowcip: „Tyle piszesz o jedzeniu, że powinieneś mieć własną książkę kucharską, ha, ha”. Nawet ci, którzy mówili to śmiertelnie poważnie, popełniali jednak ogromny błąd, twierdząc, że to ja muszę ją napisać. Biorąc pod uwagę moje umiejętności kulinarne, szansa, że kiedykolwiek do tego dojdzie, była mniej więcej taka sama, jak ukazanie się podręcznika naprawy samochodów albo programowania sygnowanego moim nazwiskiem.
Sariann i Chelsea podeszły do tematu zgoła odmiennie. Nie napisały do mnie z podpowiedzią, że książka kucharska byłaby fajnym pomysłem. Nie, te dwie dziewczyny zaczęły przyrządzać potrawy opisane w Grze o tron, posiłkując się przepisami ze zmurszałych książek na temat średniowiecznej kuchni, a następnie zestawiały je z ich współczesnymi odpowiednikami, stworzonymi za pomocą technik i składników rodem z XXI wieku.

Na cześć pewnego przybytku, w którym dzieją się rzeczy straszne, dziewczyny nazwały swój blog Karczmą na Rozdrożu. W książce to właśnie przed jej drzwiami kołysało się na wietrze truchło powieszonej oberżystki. Mam szczerą nadzieję, że Sariann i Chelsea nie podzielą jej losu; ich jedzenie jest znacznie, znacznie lepsze od podawanego w tamtej karczmie.

Skąd to wiem? Czy przygotowałem którekolwiek z dań, w ich średniowiecznej bądź współczesnej odsłonie? Cóż, nie. Jak już wspominałem, nie umiem gotować. Ale jadłem wiele z nich, a to chyba najważniejsze. Gdy w lipcu zeszłego roku ukazał się najnowszy tom Pieśni lodu i ognia, zatytułowany Taniec ze smokami, wyruszyłem z Bostonu w trasę promocyjną. Sariann i Chelsea zjawiły się na spotkaniu z koszykiem cytrynowych ciasteczek, ciast z mięsnym farszem i innych smakołyków, żeby nie burczało mi w brzuchu podczas podpisywania książek. Później, gdy podróżowałem od wybrzeża do wybrzeża, w dziesiątkach innych miast fani bloga przychodzili na niemal każde spotkanie, przynosząc kolejne koszyki, wypełnione coraz to smakowitszymi daniami. W żadnym z nich nie zabrakło cytrynowych ciasteczek — Sansie na pewno by smakowały.

Teraz gdy jestem już w domu i pracuję nad kolejną książką, koszyki znikły. Nie obawiajcie się — zamiast nich mamy tę książkę, żebyście mogli własnoręcznie przyrządzić swoje ulubione dania z Siedmiu Królestw i odległych egzotycznych krain. O ile potraficie gotować. Do diabła, może nawet sam coś upichcę, jeśli znajdę dobre źródło smoczego pieprzu...

Nie żałujcie sobie jadła, przyjaciele. Nadchodzi zima.

George R.R. Martin
Santa Fe
21 stycznia 2012



Cytowany fragment pochodzi z książki Uczta lodu i ognia, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego 7 listopada 2013 roku.

Chelsea Monroe-Cassel, Sariann Lehrer
Uczta lodu i ognia
przeł. Łukasz Małecki
premiera: 7 listopada




rys. Tomasz Minkiewicz HB Studio
fot. Kristin Teig oraz Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer
Polecają: